Podtytuł: Polska edukacja 2024 – czy szkoła łatwa i przyjemna?
Pamięci ministra Mirosława Handke
Analizując bieżącą sytuację wokół edukacji zaskakują dwie sprawy. Jedną z nich jest skala planowanych podwyżek dla nauczycieli, drugą – szeroki zasięg debaty publicznej na temat proponowanych zmian.
Trzeba mieć świadomość, że podniesienie płac nauczycielom średnio o ok. 30%, jest bardzo dużym wzrostem[i]. Podwyżki o podobnej skali miały miejsce w czasie, gdy Rząd AWS-UW planował zmiany w edukacji na przełomie wieków. To był planowany wzrost średnio o ok. 25%, ale proces wdrażania rozłożony był na trzy lata[ii]. Z kolei nauczyciele z większym stażem pamiętają zapewne jeszcze jeden znaczący wzrost, który miał miejsce na początku transformacji, począwszy od czasu Rządu Tadeusza Mazowieckiego. Wówczas mniej chodziło o bieżącą podwyżkę a o wypłaty zaległych waloryzacji wynagrodzeń, które były gwarantowane ustawowo[iii].
Oprócz dużej skali podwyżki, zaskoczeniem jest stosunkowo duże zainteresowanie przez opinię publiczną, media planami nowego Rządu, Ministerstwa Edukacji Narodowej, w dziedzinie szeroko pojętej edukacji. To dobrze, że występuje prezentacja obietnic wyborczych, przedstawianie sposobów ich wdrożenia w praktyce. Możemy mieć czasami różne zdanie, ale jestem za spełnianiem obietnic wyborczych, bo na nie głosowali wyborcy tego czy innego stronnictwa politycznego[iv].
Podwyżki i kampania medialna – nadzieje i zagrożenia
Te dwie obserwacje rodzą i nadzieje, ale i zagrożenia. Samych podwyżek wynagrodzeń, na które od lat czekają nauczyciele, nie powinno się traktować w sposób jednorazowy, jako rodzaj wykupienia chociażby milczącej ich zgody wobec innych planów MEN. Od lat, a tak naprawdę od strajku ludzi oświaty w listopadzie 1980 r. w Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku[v], nauczyciele, związki zawodowe je reprezentujące, postulują stworzenie systemu wzrostu płac, który uniezależni je od perspektywy budżetowej rok – do roku. To trudne, zobowiązujące, ale konieczne, aby ustabilizować pracę nauczycieli, zapewnić pozytywną selekcję do zawodu, który jest kluczowy dla polskiej racji stanu[vi]. Edukacja ma, a przynajmniej powinna mieć, taki wymiar.
Innym zagrożeniem jest zastąpienie rzeczywistego dialogu ze środowiskiem ludzi oświaty przekazem, a właściwie monologiem, poprzez szeroko rozumiane media. W przestrzeni publicznej pojawiło się szereg zmian zapowiadanych przez przedstawicieli MEN, czasami i innych polityków koalicji rządzącej: odejście od zadawania prac domowych, zmiany w systemie oceniania, redukcja treści w podstawach programowych oraz godzin w ramowych planach nauczania[vii], zapowiedź likwidacji przedmiotu „Historia i Teraźniejszość”. Już ten wykaz, zapewne niepełny, pokazuje, jak szeroka ma być skala planowanych zmian, ale też, jaki niepokój może budzić u nauczycieli. Oczywiście ów przysłowiowy „diabeł” tkwi w szczegółach. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać do przedłożenia konkretnych projektów. Natomiast warto unikać wypuszczania zbyt wielu tzw. balonów próbnych. To znana metoda, by sprawdzić reakcję. Należy jednak pamiętać, że szkoła jest żywym organizmem. Warto starać się prowadzić dialog ze środowiskiem nauczycieli, ze związkami zawodowymi reprezentującymi nauczycieli, nie ponad, czy obok. Dotyczy to między innymi rozmowy z pedagogami praktykami w sprawie planów redukcji, zmian w podstawach programowych, by tzw. ich odchudzanie nie doprowadziło do absurdu[viii].
Dwa wnioski – nauczyciel jako podmiot i uwaga na poziom nauczania
Tak więc trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać na bardziej konkretne propozycje. Może nie zawsze od razu projektów aktów prawnych, bo one już mocno ograniczają pole możliwych zmian. Metodą wartą wykorzystania były działania MEN z przełomu wieków, kiedy staraliśmy się propozycje zmian w edukacji przedstawiać do dyskusji jako opracowania już z pewnymi projektami rozwiązań formalnych[ix]. Obecnie na pewno dużym ułatwieniem w kontaktach jest rozwój Internetu, nośników i łączeń informatycznych.
Natomiast już obecnie nasuwają się dwa bardziej systemowe wnioski. Pierwszy dotyczy sytuacji nauczycieli. Tak naprawdę wyższe wynagrodzenia powinny być tylko pewnym elementem budowania godności zawodu polskiego pedagoga. Chodzi o zapewnienie mu jak największej autonomii wyboru metod pracy. Oznacza to także, że nie może być traktowany przedmiotowo w relacjach z rodzicami, przedstawicielami organów prowadzących czy nadzorujących szkoły. Wspólnie należy oddziaływać na wzrost jego autorytetu, a w praktyce bywa z tym różnie[x]. Podwyżka wynagrodzeń może być szansą na podniesienie rangi inteligencji związanej z oświatą, na większe możliwości samorozwoju, uczestnictwo w kulturze, podróżach, a samych czynnych zawodowo nauczycieli jest ponad pół miliona. Te doświadczenia zwrócą potem w procesie kształcąco-wychowawczym. Byłby wręcz wskazany pewien elitaryzm zawodu nauczyciela, w dobrym tego słowa znaczeniu, co oczywiście wymaga też dbałości samych pedagogów o odpowiedni wizerunek. Taką rolę często pełnili nauczyciele pracujący na wsi, gdzie szkoły są centrami edukacyjno-kulturalnymi, także dla osób dorosłych[xi].
Wiąże się z tym analiza systemu kształcenia akademickiego przyszłych nauczycieli[xii], tworzenie racjonalnego systemu doskonalenia ich mistrzostwa zawodowego już w trakcie kariery zawodowej. Co ważne, powinna być też bodźcem do podnoszenia kwalifikacji zawodowych, a od jakiegoś czasu obserwujemy niekorzystne tzw. spłaszczenie wynagrodzeń, szczególnie między nauczycielami poczatkującymi a nauczycielami mianowanymi[xiii]. Fakt, że przy stopniu nauczyciela mianowanego proponowany wzrost wynagrodzenia jest niższy od wzrostu pensji nauczyciela początkującego może być powodem braku zainteresowania otwarciem dosyć skomplikowanej i czasochłonnej procedury awansowej.
Drugą perspektywą, która powinna być ważna dla planowanych zmian w edukacji, jest troska o należyty poziom nauczania. Istnieje obawa, że odejście od prac domowych, odchudzanie programów, redukcje godzin, mogą wpłynąć na jakość wiedzy, nabytych umiejętności – tzw. kompetencji miękkich absolwentów polskich szkół.
Warto przypomnieć, że jednym z głównych celów zmian w edukacji na przełomie wieków było nie tylko zmniejszenie dysproporcji między wsią a miastem w poziomie tzw. skolaryzacji osób ze średnim i wyższym wykształceniem, ale też dokładanie starań, między innymi przez system pomocy państwa w tworzeniu minimum jednego tzw. silnego gimnazjum w każdej gminie, by zmniejszać odsetek uczniów o najniższym stopniu wiedzy.
Jak pokazują wyniki badań PISA[xiv], na przestrzeni prawie dwudziestu lat, polska szkoła w sposób wręcz nieprawdopodobny podniosła te wskaźniki. Pewnym apogeum były wyniki z 2018 roku, gdy polscy gimnazjaliści, bo to badanie dotyczy piętnastolatków, uplasowali się najwyżej, na podium w Europie, także wysoko w porównaniu z tzw. tygrysami azjatyckimi. Niestety, w 2022 roku, ale tu wpływ zapewne miała nie tylko likwidacja gimnazjów, ale także epidemia i czas edukacji zdalnej, wyniki polskich piętnastolatków były porównawczo niższe. Warta głębszej refleksji jest informacja, że w ostatnim badaniu powraca zaskakująco duży rozziew między grupą absolwentów szkół podstawowych, którzy uzyskali stosunkowo wysokie wyniki egzaminów a równie dużą grupą uzyskującą je na bardzo niskim poziomie. Zmniejsza się grupa środka, czyli uczniów uzyskujących średnie wyniki nauczania. Tu potrzeba dodatkowych badań, czy odtwarza się podział na miasto i wieś, rodziny o różnym statusie materialnym. To jest wielkie wyzwanie dla polskiej edukacji.
Trzeba uważać, by zbyt centralistyczne decyzje na przykład ws. zadawania prac domowych (oczywiście z wykluczeniem zadawania nowego materiału, ale zadania przypominające, utrwalające) nie pogłębiały tych różnic[xv]. Nie wszystkich rodziców stać i to z różnych powodów, na zajęcia dodatkowe, czasami korepetycje. Zagrożenie, które z tego może wynikać, z uwagi na swą brutalną dosłowność, zacytuję w przypisie[xvi]. Byłoby nieszczęściem, gdyby w wolnej, demokratycznej Polsce głównie status materialny rodziców decydował o poziomie wiedzy i wykształcenia dzieci. To wspólne wyzwanie dla nas, tym bardziej w dobie kultury wszechobecnych smartfonów.
Istnieje także obawa, że szkoła, nauczyciele będą obwiniani za różne niepowodzenia, słabsze wyniki młodych ludzi. Może to dotyczyć także podejścia do czasu pracy w szkolnictwie. Żeby nie okazało się, szczególnie dla nauczycieli, miłe złego początki.
Porozumienie ws. nakładów i systemu płac, autonomia szkół i nauczycieli
Z szeregu analiz wynika, że to ludzie młodzi przesądzili o wynikach wyborów[xvii]. Oni, jak i my wszyscy, mają swe oczekiwania i nadzieje wobec polskiego systemu edukacji, a istnieje pokusa polityczna, by szkoła była, mówiąc w uproszczeniu: miła, łatwa i przyjemna. Przyjęcie takiej perspektywy byłoby drogą donikąd, marnowaniem wielkiego kapitału, jakim jest polskie szkolnictwo. Nauczyciele starali się w zdecydowanej większości, i to niezależnie od panującego ustroju, widzieć ucznia jako człowieka w ważnych dla niego fazach rozwojowych, kładąc nacisk na znaczenie wiedzy, umiejętności, rozwój osobowości, w tym jasno formułowanych wymagań. Warto mieć na uwadze, że po czasie pamiętamy nie nauczycieli tzw. luzaków, ale przede wszystkim pedagogów wymagających, ale i sprawiedliwych. Czyli by szkoła była miejscem, gdzie się z przyjemnością przychodzi i uczniom i nauczycielom, ale też, by była efektywna, bez rezygnacji z pewnych jasnych wymagań.
Warto, by o tym pamiętać na każdym z poziomów polskiej edukacji, zaczynając od gwarantowania autonomii, godności nauczycieli. Ta znacząca podwyżka jest ważnym krokiem w tym kierunku. Teraz należy zadbać o równowagę (także w zapisach prawa) między szkołą, a jej partnerami zewnętrznymi[xviii]. By żaden z podmiotów nie wyrastał ponad drugiego.
Źle by się stało, gdyby debata wokół polskiej szkoły ogniskowała się wokół spraw ideologicznych. Potrzeba jej spokoju, nie igrzysk, czy bycia tzw. dyżurnym tematem zastępczym. Trzeba mieć na uwadze fakt, że do szkół, szczególnie publicznych, uczęszczają uczniowie rodziców o różnych poglądach. Stąd potrzebny jest dystans, koncentracja na tworzeniu warunków do przekazu jak najlepszej wiedzy, umiejętności, delikatnego wspierania rodziców w procesie wychowania ich dzieci. Nie ich zastępowania.
Ważne byłoby szukanie porozumienia ponadpartyjnego, ponadkadencyjnego w sprawach edukacji. Trudno orzec, czy jest ono możliwe w praktyce, w czasie tak silnej polaryzacji politycznej, ale byłoby bardzo istotne chociażby dla przyjęcia dwóch systemów: obliczania nakładów na oświatę[xix], naliczania wynagrodzeń nauczycieli[xx], które uniezależniłyby je od rytmu kampanii wyborczych. Byłoby to ważne także dla samorządów terytorialnych planujących w cyklach kilkuletnich rozwiązania strategiczne dotyczące prowadzonych przez siebie szkół – placówek edukacyjnych, a wiedza o finansach jest tu kluczowa.
Gdyby udało się nadać prawny kształt chociażby tym dwóm systemowym wyzwaniom, które tak naprawdę są zadaniem do realizacji od strajków w listopadzie 1980 r., byłby to i sukces rządzących, ale i bardzo pożądana zmiana w polskich szkołach. Wielkie jest bowiem oczekiwanie szkół, nauczycieli na stabilizację tak w zakresie wynagrodzeń, ale i autonomii – wolności nauczania.
Wojciech Książek
wiceminister Edukacji Narodowej w latach 1997 – 2001[xxi], nauczyciel, członek władz „S” w Regionie Gdańskim,
Gdańsk – Żarnowiec, styczeń 2024 roku