Był fajnym, ciekawym człowiekiem, związkowcem z przekonania. Umarł prawie w samo południe 29 lipca 2003 roku, w trakcie związkowej demonstracji pod Sejmem RP. Słońce grzało prawie tak jak dziś. Długo próbowano Go ratować, niestety, bez skutku. Ryszard Grzywiński miał wówczas 61 lat i mnóstwo planów na to, co zrobi, gdy już przejdzie na emeryturę.
W NSZZ „Solidarność” działał od samego powstania związku. Swoją pracą, poświęceniem, zaangażowaniem, wiedzą zyskał sympatię i uznanie wielu ludzi.
Uczestniczył we wszystkich najważniejszych przedsięwzięciach Regionu, nie szczędząc swych sił, ni zdrowia. Mimo zmęczenia, z ochotą „dał się wybrać” na funkcję przewodniczącego Regionalnej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „S” Regionu Toruńskiego, a także był członkiem Prezydium Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania „S”. Na szczególną uwagę zasługuje jego działalność jako pełnomocnika związkowego w sądach pracy, gdzie pomógł dziesiątkom, jeśli nie setkom pracowników… To wszystko już historia, ale wtedy, tamtego feralnego dnia przyrzekliśmy mu, że będziemy pamiętać.
Przeglądam redakcyjne archiwum fotograficzne i ze zdziwieniem stwierdzam, że mam zadziwiająco mało zdjęć ukazujących Rysia. Dziwne, bo przecież zawsze był w centrum wydarzeń; zawsze gdzieś w środku, w tłumnie, zasłonięty sztandarem, okryty cieniem niesionego transparentu… Tam połowa Jego głowy, tu tylko ręce… O, tu zza kolegów wystaje tylko jego nieodłączna fajka i kawałek krótko strzyżonej brody…
Wyraźniejsze są wspomnienia. Pamiętam, że był taki okres, gdy mieliśmy możliwość częstych rozmów. To było zaraz na początku lat 90. Przyjeżdżał wtedy do Brodnicy, bo zaangażował się po uszy w sprawę reprezentowania przed sądem pracy dwóch pracownic miejscowego przedszkola. Uparł się, że będzie ich osobistym pełnomocnikiem. Sprawa ciągnęła się niemiłosiernie, jak się zdaje nie bez zasług Rysia, ponieważ wyciągał na wokandę wciąż nowe okoliczności, dowody lub interpretacje, które sąd musiał sprawdzić, przesłuchać świadków itd.
Umawiał przedszkolanki w biurze brodnickiej „Solidarności”, tłumaczył im zawiłości prawa, wysłuchiwał wyjaśnień a potem ściskając pod pachą pokaźnych rozmiarów dokumentację szedł z nimi do sądu. Gdy po południu wracał z sesji wstępował do mnie na filiżankę kawy, nabijał swoją fajkę, po czym gadaliśmy… hmmm, nieraz bardzo długo, aż w biurowcu nie było już nikogo. Spora część z tych rozmów nie dotyczyła związku, a… historii Pomorza. Zapalał się wtedy. Lubił krzyżackie bajdy, ceglany gotyk, tajemniczą symbolikę naszych wiekowych świątyń. Czasem wtrącał celne uwagi, doszukując się wspólnych dla Torunia i Brodnicy wątków, ponieważ miał pozytywnego kota na punkcie regionalizmu. Kiedy doktor (dziś już profesor) Wojciech Chudziak ogłosił swoje rewelacyjne odkrycia w podchełmińskim Kałdusie dyskutowaliśmy o tym zawzięcie, bo to czyż one cudownie nie „demolowały” naszych wyobrażeń o średniowiecznej przeszłości tej części Pomorza… Rysiu należał do zamkniętego kręgu kilku dzwonników toruńskiego Tuba Dei…
„Nie zostawiać ludzi” – tę dewizę słyszałem z Jego ust parę razy. Nie jest super ważne jaki będzie finał sprawy (choć trzeba robić wszystko, by był jak najlepszy), a zadaniem działacza związku jest być razem, przeżyć wspólnie, być oparciem podczas pokonywania zakrętów zawodowego życia – tak chyba by mogła brzmieć jego dewiza.
Dziwne, ale mam wrażenie, że czasami sam wynajdował sobie rozmaite kłopoty. Często było tak, że to nie ludzie szukali jego, tylko on ludzi potrzebujących pomocy, jakby to Go nakręcało, jakby się spieszył. Miał w sobie energię i poczucie misji. Nie zawsze jego intencje odczytywano właściwie, a czasem chyba sam się zapędzał. Jednak to właśnie takie niespokojne, niepokorne duchy zbudowały przed laty fundament Związku, sprawiły, że żyje autentycznym wielokolorowym życiem.
Ostatni raz rozmawialiśmy w połowie lipca- parę dni przed jego śmiercią, w siedzibie Zarządu Regionu. Umawialiśmy się na drugą połowę sierpnia aby wspólnie nurkować w jeziorze Chojno koło Brodnicy, gdzie Go kusiłem podwodnym widokiem średniowiecznej palisady…
Rysiu odszedł w pełni pięknego słonecznego dnia…
Text: Piotr Grążawski